ImprezyPodroznicze.pl

Serwis prezentujący najciekawsze imprezy podróżnicze z całej Polski! Sprawdź! RSS

Wiesz coś o imprezie podróżniczej? Dodaj imprezę za darmo i bez rejestracji

Wywiad ze Światoholikami

Kategoria: Podróżnicy
2012-08-02, 2013-10-31, 2015-06-30, 2017-06-30, Redakcja ImprezyPodroznicze.pl

Aleksandra i Jacek Pawliccy to małżeństwo dziennikarzy, których pasją są podróże. Organizują je sami, a z pomocą miejscowych przewodników, udaje im się dotrzeć do najbardziej niezwykłych miejsc na Ziemi. Te „światy, które mogą zaginąć”, Pawliccy zdążyli jeszcze zobaczyć, powąchać, dotknąć i spróbować. Owocem wojaży odbywanych przez 20 lat jest książka "Światoholicy". Na łamach ImprezPodrozniczych.pl specjalnie dla naszych czytelników opowiadają o swoich pasjach, przygodach i... nałogu.

ImprezyPodroznicze.pl: Kiedy narodził się pomysł na napisanie "Światoholików"?

Aleksandra Pawlicka:
- Chęć opisania naszych wypraw chodziła mi po głowie od dawna. Niektóre z nich opisywaliśmy w różnych czasopismach, ale to zawsze były opowieści typu przewodnikowego – kraj, trasa, ciekawostki. Tymczasem, gdy się dużo podróżuje zaczyna się dostrzegać podobieństwa tradycji, ogromnej wagi, jaką wiele ludów w różnych zakątkach świata wciąż przykłada do inicjacji w dorosłość, sposobu przyrządzania mięsa w najbardziej prymitywnych warunkach – niezależnie od tego, czy są to Papuasi czy Aborygeni. Pytanie brzmiało więc nie czy opisywać, ale jak, bo przecież w księgarniach są dziesiątki książek podróżniczych. Pomysł przyszedł podczas wyprawy ciężarówką po południu Afryki. Nie wiem, co było impulsem, może noc w lesie baobabów? A może w luksusowym namiocie na rozlewiskach w delcie Okawango, gdzie wkoło pływały hipopotamy, a słonie zanurzone po pas w wodzie skubały trzcinę. Pomyślałam, że można by opisać różne dziwne miejsca, w których spaliśmy – od domku na drzewie na herbacianych wzgórzach w południowych Indiach po sypialnię pod ziemią, w starej kopali opali w Australii. Potem poszło jak z płatka. Pomysły na kolejne rozdziały rodziły się na pniu.

IP: Skąd pomysł na tytuł książki i czym jest dla Was "światoholizm"?

AP:
Tytuł wymyślił mój mąż Jacek. Roboczo książka nazywała się „Podróż”, ale wiadomo, to nie jest zbyt oryginalny pomysł. A my nie jesteśmy celebrytami, których nazwisko, skłoni do sięgnięcia po książkę. Trzeba więc mieć jakiś wabik, coś, co zaintryguje. A uzależnienia są intrygujące, tym bardziej, że piszę w książce, iż podróżowanie stało się naszym nałogiem, bez którego nie potrafimy już żyć. Bez planowania, przygotowywania tras, nawiązywania kontaktów, poznawania kultury kraju, do którego wyruszamy, a wreszcie konfrontowania tej naszej teoretycznej wiedzy z rzeczywistością. Często wyruszając gdzieś w świat, już wiemy, gdzie chcielibyśmy pojechać za następne kilka miesięcy.

Jacek Pawlicki: Pomyślałem sobie, że nasze jeżdżenie po świecie to już nie turystyka, więcej niż podróżowanie, coś w rodzaju pielgrzymowania po krajach, kontynentach i kulturach. Coś, od czego jesteśmy bardzo uzależnieni. Skoro jest pracoholizm, to może być i światoholizm, co brzmi znacznie lepiej niż podróżoholizm.

IP: Nie boicie się takiego uzależnienia?

AP: To prawda, bez podróżowania jesteśmy na głodzie. Ale „światoholizm” to twórczy nałóg. Rozwijający, dający kopa w zmaganiu z codziennością. Zaraziliśmy nim kilku znajomych, chyba są nam za to wdzięczni. Jak i my nie mogą się doczekać kolejnego wyjazdu. A poza wszystkim „Światoholicy” to neologizm – takie nasze słówko. Jak wpisuje się je w Google to od razu łączy się z Pawlickimi. To jest coś!

JP: Wręcz przeciwnie, my się temu uzależnieniu poddajemy. W odróżnieniu od alkoholu, fascynacja światem nie zabija.

IP: Jakie książki czytaliście za młodu? Jaki autor przeważał?

AP: Piszę o tym w książce. Lekturą mojego dzieciństwa była książka Kazimierza Nowaka „Przez Czarny Ląd”. Właściwie album z czarnobiałymi fotografiami przedstawiającymi głównie ludzi, których Nowak spotkał podczas swej wędrówki z Trypolisu do Kapsztadu w latach 30 XX wieku. Oglądałam tę książkę w te i z powrotem. Uczyłam się na niej czytać, choć była pełna dziwnych, magicznych nazw, których nie rozumiałam, ale bardzo mnie one nęciły. Do Afryki lubię wracać szczególnie. Zawsze odnajduję tam taką prostą radość życia, jestem szczęśliwa, a tę dziecięcą książkę mam do dziś.

JP: Ja z kolei studiowałem encyklopedię i jej kolorową wkładkę z flagami. Wciąż rysowałem nowe flagi wymyślanych przez siebie państw. Do dziś, gdy jedziemy do egzotycznego kraju, jak Nepal czy Butan, pierwsze co musimy kupić to miniaturka flagi. Ale czytałem też pasjami „Tomków”. Pamiętam, że gdy poznałem Olę na studiach, całą serię podarowałem jej młodszemu bratu. Mówi, że kupiłem go tym natychmiast. Te „Tomki” także przetrwały w rodzinie, ale niestety nie przetrwały czytelniczej próby czasu. Próbowaliśmy je czytać naszym synom. Ookazało się, że delikatnie mówiąc, trącą myszką.

IP: Mówicie, że mapę świata w Waszej książce wyznaczają nie oficjalne granice, ale podobieństwa w miejscach oddalonych od siebie o setki kilometrów. Po co zatem podróżować?

AP:
Bo szukanie tych podobieństw jest fascynujące. Gdy sposób łączenia kamienia, którym szczyci się inkaskie miasto Machu Picchu, odnajdujemy na oddalonej o tysiące kilometrów Wyspie Wielkanocnej w podstawach Moai - słynnych posągów – głów. Albo, gdy w Namibii odwiedzamy dwa plemiona mówiące tym samym językiem, ale żyjące zupełnie inaczej – Himba, wciąż zaszyte w buszu, odziane w spódniczki z koziej skórki i pielęgnujące swe ciało czerwoną glinką zmieszaną z masłem i ich siostry Herero, które przejęły stroje od żon niemieckich pastorów. Do dziś chodzą w bufiastych, wilhelmiańskich krynolinach – w wioskach, gdzie w cieniu drzew szyją na ręcznych maszynach laleczki Herero ze skrawków materiałów i w miastach, robiąc zakupy w supermarketach i prowadząc terenowe samochody. Nie zawsze szukamy podobieństw, często pasjonują nas różnice. Mnie najbardziej różnice w rytuałach śmierci. Zawsze staramy się odwiedzać cmentarze i jeśli to tylko możliwe, uczestniczyć w pogrzebie. Na indonezyjskiej wyspie Celebes żyje lud Tana Toraja, którego członkowie rodzą się po to, by wyprawić swój pogrzeb. Całe życie na niego zbierają pieniądze. Pogrzeb potrafi trwać tygodniami, jest jednym wielkim festiwalem śmierci. A z drugiej strony spotkani na Pustyni Kalahari Buszmeni, ostatni prawdziwi Nomadowie Afryki, zapytani, co robią z ciałem zmarłego, najpierw nie rozumieją pytania, a potem ze zdziwieniem odpowiadają: Jak to co? Po prostu zostaje tam , gdzie skończyło się jego życie. Żywi idą dalej.

IP: Zapytam o konkretne miejsce - gdzie czuliście się najlepiej? Jaki smak czy zapach zapamiętaliście najbardziej?

 

AP: Nie ma takiego miejsca. Tybet był bardzo upragnionym miejscem i nie zawiódł. Botswana była jak film „Pożegnanie z Afryką”, gdzie niczym Karen Blixen fruwaliśmy na podniebnym safari. Każda podróż ma w sobie coś niepowtarzalnego. A smaki? Owszem, jadamy różne dziwne rzeczy – a właściwie próbujemy. U Aborygenów – ich przysmak białe larwy i pieczonego węża, w Tybecie herbatę ze słonym masłem z mleka jaka i tsampą – mąką z prażonego jęczmienia. W Etiopii żuliśmy khat – roślinę mającą właściwości pobudzające. A zapachy? Częściej smrody. Afryka to woń pyłu zmieszanego z palonym olejem. Indie słodki aromat jaśminu wplecionego we włosy kobiet nasmarowane tłuszczem. Wciskająca się w każdy oddech masala i curry. Ale to wszystko uproszczenia. Jedno jest pewne, jadąc w świat, trzeba próbować, wąchać, słuchać i patrzeć, patrzeć, patrzeć.

JP: Dla mnie takim miejscem była Wyspa Wielkanocna. Od wczesnej młodości marzyłem, żeby zobaczyć na własne oczy słynne Moai. Rapa Nui była dla mnie synonimem tajemnicy. I jednym z tych wydawałoby się marzeń nie do zrealizowania. A jednak się ziściło.

IP: Czy jest jakiś zakątek na Ziemi, którego jeszcze nie odwiedziliście a bardzo byście chcieli?

AP:
Całe mnóstwo. Właśnie szykujemy się na wyprawę do Nowej Zelandii i na Fidżi. Ale wciąż przed nami Mikronezja. W Afryce dotarliśmy tylko do dziewięciu krajów, a marzy nam się tropienie goryli w Kongo albo Rwandzie czy Ugandzie, a najlepiej w wszystkich trzech na raz. Chcielibyśmy dotrzeć do Timbuktu, zanim zniknie z powierzchni ziemi. I marzy mi się coś bardzo zimnego – Spitsbergen? Albo Alaska. Podtytuł książki: 6 kontynentów, 60 krajów w 20 lat jest prawdziwy, ale wciąż wiele przed nami. Szans na wyleczenie się z nałogu światoholizmu – brak.

JP: Sokotra przy wybrzeżach Afryki. Serce Afryki z Kongiem. Wyspy Galapagos. Japonia, bo tylko jej liznąłem będąc służbowo w Nigacie.

IP: Jakie to uczucie kiedy czyta się takie wypowiedzi jak ta, Adama Wajraka: "Pochłonąłem tę książkę w dwa dni, a nie w jeden tylko dlatego, że miałem straszne urwanie głowy."?

AP:
Miód na serce. Każde dobre słowo jest cenne. Dobre słowo od Adama, który ma świetne pióro i jest autorem wielu książek cenne po wielokroć. To, co dziś cieszy nas najbardziej, to chyba fakt, że nie ma złych recenzji. Że „Światoholicy” zarażają i w czytaniu.

IP: Zdjęcia w tej książce to bez wątpienia dla wielu mistrzostwo świata. Jak udało Wam się tak zgrabnie połączyć je z tekstem?

 

AP: Z każdej wyprawy przywozimy kilka tysięcy zdjęć. Potem wybór tych, które chcemy pokazać przyjaciołom trwa tygodniami, bo zawsze dla najbliższych znajomych organizujemy pokazy. Dość szybko podzieliliśmy się zadaniami – Jacek robi zdjęcia, ogląda świat przez wizjer aparatu, ja patrzę i opisuję słowem. W naszych podróżach jest dyscyplina. Nie tylko musimy spakować do plecaka wyłącznie to, co najważniejsze, ale musimy i z tego, co oferuje nam odwiedzany kraj próbować zabrać to, co w nim najlepsze – w jego obrazie, tradycji, historii, różnorodności. I chcąc się tym podzielić – stworzyliśmy „Światoholików” – książkę do czytania i oglądania.

JP: Robię zdjęcia od 20 lat, ale dopiero od kilku mam półprofesjonalny sprzęt i cały czas się uczę. Kocham robić portrety, dlatego fotograficznym rajem była dla mnie Dolina Omo w Etiopii, etniczny tygiel zamieszały przez wiele plemion.

IP: Jak jednym zdaniem zachęcilibyście naszych czytelników do lektury "Światoholików"?

AP&JP: Dajcie się zarazić światem.

IP: Odwiedziliście Kraków 25 czerwca. Czy mamy szansę spotkać się z Wami raz jeszcze w mieście Smoka Wawelskiego?

AP: Zawsze, jeśli tylko nadarzy się okazja. Wieczór autorski w Krakowie trwał ponad dwie godziny. Wystraszyliśmy się, że zanudzamy gości i wtedy okazało się, że nikt z kilkudziesięciu osób nie wstaje i nie wychodzi. Wciąż płynęły z sali pytania. A pomyśleć, że na kwadrans przed rozpoczęciem spotkania wysłałam do męża, który parkował samochód na Długiej, SMSa: „Boże, a jak nikt nie przyjdzie na to spotkanie?”

Książkę możecie zakupić w księgarni Kolumb24.pl- dodatkowo bon na kolejne zakupy 5 PLN!

Wywiad dla portalu ImprezyPodroznicze.pl przeprowadził Maciej Skoczylas.

Wywiad ze Światoholikami